"Żywopłoty" Marii Karpińskiej zaczynają się bardzo obiecująco. Otóż narrator zapewnia, że "napisze dla nas wszystko". Otóż trudni się on amatorskim pisaniem tekstów na życzenie. Jest to wróżba dla całości tekstu, bo pisanie bliskie jest opowiadaniu, a ta forma towarzyszy nam przez całą książkę. Jest to opowieść zwyczajnego człowieka, który za zwyczajnego się nie uważa - no bo po co miałby z lubością opowiadać o swoim życiu? Opowiadanie ratuje świat. Gdy narrator opowiada, to żyje. Historia rozwija się wraz z opowieścią o "dziewczyneczce", którą poznaje narrator. Później dowiadujemy się o palmiarni, roślinach którymi zajmuje się główna postać. Opisywanie są jego relacje z ludźmi, w końcu pobyt w szpitalu na starość. Dowiadujemy się, że prawdopodobnie jest pracownikiem na uczelni. Początek "Żywopłotów" był ciekawą obietnicą, wszakże pomysł z tym, że narrator "napisze nam wszystko" dawał pole dla wyobraźni. Potem trochę się rozczarowałam.